Polowanie na ludzi…
Nie chodzi o Afrykę i o polowanie na Murzynów.
Owszem, świadomie użyłem tego słowa pisanego przez duże „M”.
Nie przyznaję bowiem racji zastępom różnej maści oszołomów, którzy chcą zakazać używania słowa „Murzyn” uznając je za jakieś „brzydkie”. Słowo Murzyn, pisane i wypowiadane z szacunkiem, jest określeniem przedstawiciela pewnej konkretnej grupy ludzi; jest nazwą – podobnie jak słowo Polak, Cygan, Niemiec, Rosjanin, Słowak czy Francuz. Owszem, mówienie: czarnuch, bambo, podobnie jak polaczek, fryc, szwab, ruski czy żabojad niesie ze sobą znaczenie pejoratywne, pogardliwe.
Kompletnym już nieporozumieniem (mówiąc delikatnie) a wręcz głupotą (mówiąc wprost) są propozycje ludzi wracających z USA, by Murzynów nazywać „Afroamerykanami” czy „czarnymi”. Proszę mi bowiem powiedzieć – jakiż on Afroamerykanin skoro przyjechał do Polski z Senegalu, Mali cz Ugandy?? A mówienie na Murzyna „czarny”…. To brzmieniowo bardzo blisko do „czarnuch” a chyba chodzi o to by ludziom o czarnym (lub brązowym) kolorze skóry okazać szacunek a nie pogardę?
Oj, ostrożnie, bo jak Ci nawiedzeńcy od „wyborców i wyborczyń”, od „kierowców i kierowczyń”, „afroamerykanów”, „obywateli i obywatelczyń” się rozpędzą to jeszcze zabronią używania nazwy państwa „Włochy”, bo przecież oryginalnie to jest „Italia”, zabronią mówić „Niemcy” bo przecież w oryginale jest „Deutchland”, Zabronią mówić „Grecja” no bo przecie „Hellada” itd..
No, ale „do adremu”, jak mawiają geniusze języka łacińskiego…
Polowanie na ludzi…
Miejsce – Europa
Kraj – Polska
Czas – 30 maja 1940 r.
Sprawcy – Niemcy (podobno okropnie cywilizowani)
Rano, 30 maja 1940 roku, do wsi Rudno (dzisiaj w powiecie parczewskim, gmina Milanów) wjechały ciężarówki z niemieckimi żołnierzami. Jedna zatrzymała się na początku wsi, a druga jechała drogą sukcesywnie wysadzając żołnierzy niemieckich. Tak, niemieckich! Nie, nie nazistowskich, faszystowskich czy jakichśtam innych -owskich! Niemieckich!
Byli w niemieckich (nie nazistowskich) mundurach, służyli w niemieckim (nie nazistowskim) wojsku, wykonywali rozkazy niemieckiego (nie nazistowskiego) dowódcy, prowadzili wojnę w imieniu niemieckiego (nie nazistowskiego) państwa, które miało legalnie, w sposób demokratyczny, wybrane władze. Mówili w języku niemieckim! Nie nazistowskim! Widział ktoś w ogóle kiedykolwiek słownik języka nazistowskiego? Ich koledzy w różnych miejscach Polski rabowali obrazy i inne dobra kultury i wywozili je do Niemiec! Nie do Nazi-Landii!
Ci Niemcy więc wszystkich mężczyzn z Rudna spędzili w pobliże kościoła. Na plebanii kazali sobie podać śniadanie, które popili znalezionym winem mszalnym. Po śniadaniu wszystkich zgromadzonych mężczyzn popędzili biegiem kawałek w stronę Parczewa a następnie gościńcem w stronę lasu na Plancie. Po drodze przewrócił się najstarszy mężczyzna. Tam Niemcy dokonali ostatecznej selekcji aresztowanych. W tym miejscu stoi teraz pamiątkowy krzyż otoczony płotkiem.
Starsi ludzie opowiadają, że pierwotnie Niemcy mieli rozstrzelać wszystkich aresztowanych mężczyzn jednak Ks. Roman Ryczkowski, ówczesny proboszcz parafii w Rudnie, ofiarował swoje życie w zamian za pojmanych ludzi. W odpowiedzi miał usłyszeć, że „jedna świnia nie jest warta tyle, co całe stado”, udało mu się jednak uzyskać obietnicę, że zastrzelonych będzie 100 osób. Gdy Niemcy zamierzali już gonić pojmanych w stronę lasu, mieli podobno powiedzieć księdzu, żeby wracał już na plebanie. Ks. Roman odpowiedział jednak, że musi być tam, gdzie są jego parafianie. Pobiegł więc razem z nimi.